To był, krótko mówiąc, wyścig z pogodą. Na południu nad horyzontem majaczyło co prawda przejaśnienie, ale nad nami wisiała ciężka, deszczowa chmura, pod którą było ni mniej ni więcej, a 7 stopni. I tak przez dobre 1000 km. Dopiero w okolicy Zagrzebu pojawił się promyk szansy na suchą wycieczkę. Przeliczyliśmy się. Zmoczyły nas wodospady.

Pomimo nieurlopowego sezonu i nierozpieszczającej pogody, Plitwickie Jeziora były dość tłoczne. Nawet nie było mowy, żeby zrobić ciekawe zdjęcie największego wodospadu stojąc tuż pod nim, chyba że chciałam mieć w kadrze jakieś 50 głów. Pomimo tego, ten park okazał się, podobnie jak koncerty, wart tego, aby zaakceptować obecność innych ludzi w okolicy.